
Temat ten zalega „na wokandzie” od samego początku istnienia tego bloga. Rozsądek kazał spychać ten ważny problem, o charakterystycznych znamionach gorącego kartofla, na bliżej nieokreśloną przyszłość, tak aby praktyka i orzecznictwo dostatecznie okrzepły i z zachowaniem naiwnej nadziei, że w tym czasie ustawodawca ostatecznie rozstrzygnie spór, przechylając szalę w jasnym kierunku i zwolni tym samym autora niniejszego wpisu od konieczności udziału w tej prohibicyjnej awanturze. Z uwagi na fakt, że większość internetowych artykułów na ten temat jeż już mocno przestarzała, wpis ten decyduję się dziś popełnić, do czego niezwłocznie przystępuję.
Pytanie stawiane przez wszystkich chyba właścicieli sklepów z wartym tego zachodu alkoholem (problem dotyczy w największym wymiarze sklepów z winami), przybiera podstawową i niezmienną formę: Czy wolno sprzedawać alkohol przez internet? Jak to zwykle bywa w prawniczym świecie, odpowiedź nie jest ani oczywista ani tym bardziej jednoznaczna (sorry… taki mamy klimat). Przedmiotowe pytanie wydobywa się z tysięcy gardeł i budzi wielkie emocje nie tylko u przyszłych podsądnych szaleńczego i pełnego absurdów prawa trzeźwości ale w wśród samej prawniczej doktryny. Mimo to nie zasłużyło jednak na szczególne zainteresowanie w oczach naszego legislatora, który nadal oddaje nieposłusznych handlowców na pastwę koszmarnie niejednolitego świata urzędowych interpretacji. Pozbawiony w tym przypadku ambicji to ostatecznych rozstrzygnięć, przybliżę dziś jedynie całą tę farsę, dzieląc się własną opinią a ewentualne wnioski i potencjalne decyzje z nich wynikające, pozostawiając pod Wasz, drodzy Czytelnicy, osąd.
ISTOTA PROBLEMU
Kontrowersje związane z legalnością handlu alkoholem za pośrednictwem sklepów internetowych wynikają oczywiście z braku jasnych reguł postępowania, którymi mogliby kierować się praworządni obywatele. Przepisy prawa polskiego nie zakazują bowiem wprost handlu alkoholem przez Internet a jedynie nie przewidują takiej formy w obowiązującym stanie prawnym. Chodzi oczywiście o naszą ulubioną ustawę o wychowaniu w trzeźwości…, arcydzieło polskiej legislatury w oparciu o które (nie) funkcjonuje polski rynek alkoholu a znakomita większość społeczeństwa nie zalega w przydrożnych rowach. Problemy z niej wynikające a komplikujące nam wszystkim życie są co najmniej trzy.
Pierwszy i zasadniczy wynika z konieczności uzyskania pozwolenia na sprzedaż alkoholu, którą kierują zasady może i jasne ale w żaden sposób nie przystające do współczesnej (a przecież już nie takiej nowej!) rzeczywistości e-handlu. Sprzedaż napojów alkoholowych przeznaczonych do spożycia w miejscu lub poza miejscem sprzedaży może być bowiem prowadzona tylko na podstawie zezwolenia (nie koncesji!) wydanego przez wójta (stosownie: burmistrza, prezydenta miasta), właściwego ze względu na lokalizację punktu sprzedaży (art. 18 ustawy z 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi). Warto przypomnieć, że zezwolenie na taką sprzedaż wydaje się na podstawie pisemnego wniosku zainteresowanego przedsiębiorcy, oddzielnie na napoje alkoholowe:
- do 4,5 %. zawartości alkoholu (oraz piwo),
- powyżej 4,5 % do 18 % zawartości alkoholu (z wyjątkiem piwa),
- powyżej 18 % zawartości alkoholu.
Największym problemem jest fakt, że przepis ten nakazuje składającemu wniosek, określić dokładny adres punktu sprzedaży napojów alkoholowych (do wniosku należy dołączyć obligatoryjnie dokument potwierdzający tytuł prawny wnioskodawcy do lokalu stanowiącego punkt sprzedaży napojów alkoholowych). Organ zaś wydaje zezwolenie dopiero po uzyskaniu pozytywnej opinii gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych (podawanej na potrzeby tego bloga także w formie skróconej i specyficznie pieszczotliwej – świętą prohibicją) o zgodności lokalizacji punktu sprzedaży z uchwałami rady gminy.
Cały artykuł na Paragraf w kieliszku
Takie pytanie do tematu. Jak wygląda sprawa ze sprzedażą wina z własnej winnicy przez internet? Zakładając, że prowadzi się legalną sprzedaż własnego wina w miejscu jego produkcji.