– Myśleliśmy pod koniec lat 90., że ten wzrost konsumpcji wina będzie bardziej dynamiczny i Polska stanie się krajem mniej wódczanym. Trzeba cierpliwości – przyznaje w rozmowie z Onetem Marek Bieńczyk, pisarz, eseista, tłumacz i uznany krytyk winiarski. Czy świat winiarski podlega modom, co wyróżnia wina polskie i jaką rolę w promocji wina pełni Marek Kondrat? – Nie należy pytać: „jakie najlepsze wina w życiu piłeś?”, pytanie powinno brzmieć: „jakich najświetniejszych ludzi dzięki winu spotkałeś?” – zaznacza Bieńczyk.
O kulturze picia wina rozmawiamy z okazji przypadającego 18 listopada beaujolais nouveau – jak co roku na trzeci czwartek listopada w krajach winiarskich świętowany jest dzień „młodego wina”.
Amelia Sarnowska: Rozmawiamy w porze dość szczególnej dla winiarstwa. Czy jesień to sezon, do którego pan – jako krytyk winiarski – jakoś specjalnie się przygotowuje?
Marek Bieńczyk: Nie, żadną miarą (śmiech). Ma pani zapewne na myśli fakt, że wkrótce zostaną ujawnione – to znaczy otwarte i z hukiem wypite – pierwsze butelki z roku 2021. Jak wiadomo, kiedyś to się wiązało przede wszystkim z zawołaniem: „Le Beaujolais Nouveau est arrivé!”. Stało się to popularne do tego stopnia, że inne miejsca i regiony winiarskie na świecie zaczęły podobne świętowanie naśladować, „nowych” win jest teraz mnóstwo w różnych krajach, ale dziś powiedziałbym, że ten sukces już sam siebie pożarł.
Jak sięgnąć pamięcią w nie tak odległą przeszłość, dziesięć czy piętnaście lat temu – nawet w naszym kraju, w Warszawie, to beaujolais nouveau było jeszcze bardzo festywnie obchodzone. Kiedy szło się ulicami, wszędzie natykało się na zaproszenia na trzecioczwartkowy wieczór listopada. Z czasem to się zaczęło przejadać. W tej chwili odnoszę wrażenie, że święto młodego wina nie jest już tak gorącym powodem do celebrowania co niegdyś.
Cały wywiad na kultura.onet.pl